Tytuł jest oczywiście mylący, bo nie chodzi o prawdziwych muszkieterów, a o Simów z mojej opowiastki, którzy z pewnych względów skojarzyli mi się z bohaterami awanturniczej powieści Aleksandra Dumasa. Dzisiejsza historyjka wyjątkowo bazuje głównie na wydarzeniach z rozgrywki, ubranych w słowa i obrazy, czyli focisze. Nie będzie tu żadnych dodatkowych wymysłów i innych takich...
W rolach głównych studenci Szkoły Magii w Glimmerbrook, czyli:
Jace (autorstwa Bobas52)
oraz
kolejno od lewej: Telemach, Caligal i Magnus (moje simowe wypoty).
Na początku był loft*…
(autor parceli: Kameleora)
* (Loft stanął w „mieście dla wampira” i został nieco zmieniony. Po pierwsze, elementy budowlane i dekoracyjne dostosowano do śladu ekologicznego zielonego, po drugie… wyposażenie z nieposiadanych pakietów i akcesoriów uzupełniono innym).
Ten potężny budynek z cegły z trzema sypialniami (każda z podwójnym łóżkiem) oraz ogromem miejsca wewnątrz, od dawna czekał na nowych lokatorów. Jako pierwsi zamieszkali w nim Jace i Magnus. Obaj szkolili się w sztuce magicznej oraz pracowali: Jace jako ekolog, Magnus jako twórca stylów. Kilka tygodni później dołączył do nich Caligal, zasiedlając trzecią i ostatnią sypialnię.
Życie w Wierzbowej Zatoczce toczyło się całkiem spokojnie. Studenci całe dnie spędzali na wypełnianiu swoich obowiązków, z czego wyłamał się jedynie Caligal, który nie zdążył znaleźć żadnej pracy. Albo nie chciał znaleźć, kto go tam wie?
I pewnie wszystko nadal byłoby na swoim miejscu i żaden głośniejszy dźwięk nie zaburzyłby ich egzystencji, gdyby nie…
Kilka godzin później i kilka simoleonów długu więcej… które przeznaczone zostały na autobus do Wierzbowej.
Pierwsze koty za płoty… Materac nadmuchano, położono w dużej pracowni na ostatnim piętrze, a jako że do nocy było jeszcze trochę czasu, Telemach zaproponował Caligalowi przyjacielski pojedynek magiczny.
Kuchnia przywitała ich ciepłem i przytulnością na tyle, na ile przytulne mogły być surowe wnętrza loftu. W jednej ze stojących przy schodach doniczek kwitło ziele kozłka lekarskiego, w drugiej dumnie obnażała swe owoce – mandragora. Magnus czule przemawiał do obu roślin, jakby wierzył – że to pomoże im w szybszym wzroście.
Tymczasem przy lodówce rozegrała się znamienna w skutkach rozmowa…
Odpowiedź Telemacha była wyjątkowo przewrotna… I nic w tym dziwnego, gdyż Simibóg w swej genialności, w ramach różnicowania umiejętności, nabił rudowłosemu magowi – za pomocą kodów – dziesięć poziomów wykwintnego gotowania i zostawił równe zero tego zwykłego, codziennego. Ale wróćmy do naszej historii…
Chwilę później do nozdrzy Caligala – pykającego w „Simowie na zawsze” – dotarł dość nietypowy zapach spalenizny i dymu… Loft tak nie cuchnie – Pomyślał czarodziej, po czym spłoszony zeskoczył z barowego stołka. – Mamy tu od groma zabezpieczeń, czujniki dymu, panel zraszaczy sufitowych… I co? I nic to! Ani jedna z tych choler nie zadziałała! Odkąd pojawił się rudy, pech nas prześladuje… A na dodatek, ten tępak stoi w ogniu jak kołek, zamiast uciekać!
Dzięki temu, że ślepy los był dla naszych bohaterów wyjątkowo życzliwy, wszystko skończyło się jedynie na obrażeniach psychicznych i konieczności kąpieli.
A Mroczny Kosiarz nie przybył wcale. Widocznie uznał, że szkoda zachodu, albo że za rudym pech się ciągnie… i tak naprawdę nie wiadomo, na kogo kolejnym razem trafi. Lepiej nie ryzykować. Prawda?
W międzyczasie Szybki SimSerwis za sporą sumkę simoleonów wymienił kuchenkę na nową.
I na tym się kończy dzisiejsza opowiastka. Podłoga została wyczyszczona, ryba usmażona, a pogorzelec zaległ w wannie na kilka godzin. Zaś Simibóg wyłączył grę, twierdząc, że ma dość wrażeń, jak na jeden dzień.