WYSPA GALLAHADA
Któregoś poranka zostałam wezwana na dywanik do redaktorki naczelnej naszego małego, ale cieszącego się sporym uznaniem pisemka, poświęconego branży hotelarskiej- zarówno krajowej jak i zagranicznej.
Trochę zaniepokojona udałam się do jej gabinetu, odprowadzana współczującymi spojrzeniami koleżanek.
Od progu powitało mnie chłodne spojrzenie Szefowej – niejakiej Lhonny, nieoficjalnie zwanej Sekutnicą.
- Prosiłaś już dawno o ciekawe zlecenie. Masz więc okazję się wykazać - pojedziesz zrobić reportaż na Wyspę Gallahada... małą wysepkę na północnym zachodzie Francji...
Tu Naczelna zawiesiła głos, by efektownie zaaakcentować ostatnie zdanie - ma to być c i e k a w y reportaż na zlecenie jednego z niszowych Biur Podróży
Nie muszę dodawać, jakie to jest ważne i intratne zlecenie w obecnych czasach!!
- Spraw się dobrze - dorzuciła cieplej, widząc moją zaskoczoną minę - bo cienko ostatnio przędziemy, a jeżeli reportaż się spodoba, posypią się kolejne zamówienia...
Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować - że właśnie mąż, że dzieci, że grypa - no, po prostu - nie mogę nigdzie teraz jechać... Ale głos zamarł mi w gardle, gdyż Naczelna, widząc moje osłupienie - dodała złowieszczo -
-Zbyt drogo mnie kosztuje utrzymanie tego wydawnictwa... Chyba muszę zweryfikować sens zatrudniania tylu pracowników! A przynajmniej niektórych!

Zamiast protestu ledwie dosłyszalnie wyszeptałam:
- To kiedy mam jechać?
- Jutro!
-Rany - zajęczałąm w głębi ducha.... Czym ja tam dotrę... Mój samochód ledwie zipie, a służbowy okupuje Sek... znaczy szefowa...

- I nie jechać, a - lecieć! (- naczelna chyba czytała w moich myślach) - inaczej nie da się dotrzeć na tę wysepkę!
Chyba, że chcesz wlec się przez kilka dni swoim samochodem! I promem...
- O, co to to nie! Pływać przecież nie umiem - zaprotestowałam słabym głosem, ale za moment naprawdę ugięły się pode mną nogi, gdy dotarł do mnie w pełni sens ostatniego zdania!
- Rany julek - l e c i e ć?!!! Przecież ja mam lęk wysokości! Straszliwy, przeogromny, nie do pokonania!!!
-
Naczelna wyraźnie zniecierpliwiona rzuciła na blat biurka niebieską teczkę, i popchnęła w moim kierunku, gdyz nadal stałam jak słup soli.
- Tu masz materiały o wyspie - w teczce są bilety... - Są jeszcze jakieś pytania?
W głosie Sekutnicy wyraźnie pobrzmiewało poirytowanie... Z westchnieniem sięgnęłam po teczkę i obejrzałam bilety.
No tak. Są na jutro... Pozostało tylko spakować bagaż i wrzucić do torebki dokumenty

Gdy oświadczyłam domownikom, że następnego dnia na obiad będą jeść kanapki, pojutrze też... i może popojutrze - zapadła grobowa cisza...
PODRÓŻ NA WYSPĘ
Na lotnisku czekał na mnie samolot, a raczej mały samolocik wyczarterowany przez Redakcję Indistrict (pisemko internetowe już nieistniejącego forum SimsDistrict)
Mała "Cesna" wyglądała dość niepozornie na tle olbrzymich jumbo-jeetów. Ale jakoś nie miałam ochoty wsiadać do żadnego z nich - taka kupa złomu! Jak takie "coś" w ogóle unosi się w powietrzu!
Większą otuchą napawała mnie ta mała, biała ptaszyna... Kręcił się już przy niej pilot, z którym miałam lecieć.
Wsiadłam z sercem na ramieniu... Prawie natychmiast wystartowaliśmy, i za chwilę - o mamo - ziemia uciekła nam spod nóg...
- Mamuniuu - zawodziłam w duchu... Nie pozwól mi tak marnie zakończyć mojego nędznego żywota! Mam przecież dzieciiii...
Buuuu!!!
Minęło kilkanaście minut, ale wbrew moim obawom - jakoś nic się nie działo. Pilot mówił coś do mnie, wymownie pokazując palcem w dół. Nie rozumiałam niczego przez ten ogłuszający warkot, ale skierowałam wzrok za jego palcem - i zdrętwiałam!
- Pod nami - jak okiem sięgnąć - była woda! Jedna wielka woda!

Atlantyk błyszczał w słońcu jak srebrna lustrzana tafla. Nie było na czym zaczepić wzroku - wszędzie monotonny bezmiar wody!
- Mamuniuuu, nie pozwól mi utonąć! Przecież wiesz, że nie umiem pływać... Moje zawodzenie wydawało się nie mieć końca!
Minęła może z godzina lotu - i godzina nudnego, monotonnego widoku wody... Nie mogłam się na niczym skupić, a strach skutecznie odganiał sen.
- Muszę czymś zająć myśli, bo jeśli nie umrę ze strachu - to na pewno z nudów - pomyślałam.
Wyciągnęłam z torby materiały, które Naczelna rzuciła mi w teczce na pożegnanie.
...- Wyspa Gallahada to mała wysepka w pobliżu bretońskiego, północno zachodniego wybrzeża Francji.
Wyspa Gallahada - po francusku - L'ille de Galaad... Kogo to obchodzi! - Co za nudy!
Moje myśli jednak uparcie krążyły wokól tej dziwnej wysepki...
- Co też mogło skłonić Biuro Podróży do otwierania tam swojego przedstawicielstwa... Co tam może być ciekawego - pewnie nędzna plaża z kupą kamieni - jak wszędzie w Bretanii... I smród ryb!
Nagle wśród tekstu mój wzrok wyłowił coś interesującego:
- Wyspę nazwano tak na cześć syna sir Lancelota - Gallahada.
Zaraz, zaraz - co mają wspólnego legendy arturiańskie z małą zapyziałą wysepką! Przecież sir Lancelot z Jeziora, to rycerz króla Artura...
- A Artur - i jego rycerze - to Wyspy Brytyjskie!
Przewertowałam zaciekawiona kilka kartek przewodnika...
... Bretania położona jest na najdalej na zachód wysuniętym półwyspie Francji. Zajmuje powierzchnię 27 208 km kw., włączając w to powierzchnię przybrzeżnych wysepek...
Wybrzeże bretońskie charakteryzuje się brakiem jednorodności: jest wyjątkowo poszarpane, skaliste klify przeplatają się z wydmami, zatoczkami o piaszczystych plażach i długimi lejami rzek. Posuwając się tu nawet najbardziej w głąb lądu, nigdy nie oddalamy się od morza na więcej niż 100 km, a jego zapach, a także krzyk mew i rybitw są wszędzie obecne....
- No tak, uroki morza - delikatne określenie smrodu ryb i wrzasku mew... No, ale gdzie tu powiązania z królem Arturem?
...Tradycyjnie przyjęty został geograficzny podział Bretanii - dawnej Armoryki - na Armor i Argoat.
Armor (Ar mor) w języku bretońskim znaczy "kraina nadmorska"
Argoat od Ar goat - w języku bretońskim znaczy 'las', to środkowa część regionu - górzysta, poprzecinana dolinami rzek, niegdyś porośnięta lasami, z których do dziś przetrwał las Brocéliande, pełen legend o czarodzieju Merlinie i królu Arturze.
Dzisiejsi Bretończycy to dawni Celtowie, wymieszani z napływającymi osadnikami z niedalekiej Brytanii. Od nich region przyjął nazwę Bretania, a ludność zaczęto nazywać Bretończykami ...
Zamyśliłam się nad dziwnymi losami króla Artura i jego Rycerzy... Głowę bym dała, że nie mają nic wspólnego z Francją... Rozmyślając straciłam poczucie czasu...
Nagle mała cesna zakołysała się i zaczęła obniżać lot... Pilot znów coś do mnie zakrzyczał pokazując w dół.
- O nie, nawet niech nie próbuje... Lądowanie na wodzie?
Jednak, wiedziona ciekawością... przysunęłam nos do szyby w oknie

Pod nami rozciągała się wyłoniona z wody jak Afrodyta z piany morskiej - wielka, zielona plama wyspy!
Maszyna zataczając koła zniżała się coraz bardziej. Wychylałam się ciekawie, niepomna swych lęków... Coraz bardziej widoczne stawały się małe kamienne domki, rozsiane po soczyście zielonych wzgórzach, poprzecinanych różowiejącymi wstążkami dróg.
Pośrodku największego wzniesienia wznosiły się mury okazałego dworu, czy też zamczyska...
Nieco dalej, ze skalnego urwiska, z ogromną siłą i łoskotem leciały w dół masy wody, tworząc wspaniały wodospad... Niesamowity widok!
Pod nami - na wysuniętym cyplu - zamajaczyła wysoka wieża latarni morskiej, z prowadzącymi do niej stromymi schodami...
Wbrew oczekiwaniom - wycieczka zapowiadała się nad wyraz interesująco!
Rzuciłam jeszcze raz okiem do przewodnika:
... Mówi się, że dawno, dawno temu Wyspa Gallahada (Galaada) była przyczółkiem pirackiej działalności Normanów - pierwotnej ludności tego regionu. Rozniecali na wysokim klifie ogień, aby światłem zwabić płynące żaglowce na niebezpieczne, skaliste wybrzeże... Nie bez przyczyny pierwszego władcę tej krainy - Ryszarda d'Evreux (Ryszarda I Nieustraszonego - (po francusku Sans Peur) nazywano Księciem Piratów... Tak naprawdę Ryszard był potomkiem Wikingów - zdobywców Normandii i Bretanii, więc stosował metody walki tych morskich rozbójników. Przecież dopiero za czasów dziada Ryszarda - Wilhelma Longsworda (Długiego Miecza) ci nieustraszeni morscy rozbójnicy przesiedli się z łodzi na konie! Pomnik Ryszarda stoi do dziś w miejscowoście Falaise.
- Ho ho - brzmi coraz ciekawiej. Piraci, skarby, tajemnice... Mój syn byłby zachwycony...
Po wylądowaniu czekała na mnie delegacja miejscowej Rady Miasta. Zostałam powitana niezwykle uprzejmie, i zawieziona najpierw do Ratusza (oczekiwała mnie Pani Burmistrz) - a potem do pensjonatu, w którym miałam zamieszkać przez najbliższe dni. Byłam straszliwie zmęczona i głodna... Po drodze jednak ciekawie przyglądałam się miasteczku...
Dojechaliśmy w końcu na miejsce... Pensjonat okazał się maleńkim zajazdem z pokojami gościnnymi na pięterku. Przeczytałam napis na pordzewiałym szyldzie - "Oberża Pod Bladym Koniem"
Widniał na nim zbrojny jeździec na szarym koniu. Przyjrzałam się bliżej - rycerz miał puste trupie oczodoły...
Obleciał mnie strach...
Postanowiłam sama poszukać sobie innego miejsca.
-Jutro...
Bo dziś byłam już za bardzo zmęczona, i było mi wszystko jedno...
Następnego dnia wstałam dziwnie dobrze wypoczęta. Pokoik był mały, ale przytulny, łóżko wygodne, a jedzenie - wyborne! Zaserwowano mi tutejszą specjalność - cieniutkie naleśniki zwane crepes, z nadzieniem składającym się jedynie z cukru i soku z cytryny. Widząc moje zdziwienie - gruby karczmarz wyjaśnił - takie są najlepsze na śniadanie!
- Na obiad jadamy galettes - też naleśniki, ale z mąki gryczanej - i na słono, z nadzieniem z szynki, jajek - i warzyw.
- No proszę - kraina naleśników!
Podobno tak, jak nie ma miasteczka we Włoszech bez pizzerii, tak w Bretanii nie ma szanującego się miasteczka bez creperies...
Wypoczęta i najedzona, uzbrojona w aparat fotograficzny - ruszyłam do miasta.
- Proszę wziąć parasol - krzyknął za mną karczmarz.
- Mówi się, że w Bretanii, w dni powszednie pada codziennie, a w niedzielę nawet dwa razy!
Roześmiałam się, ale nie zawróciłam - to przynosi pecha!
Wkrótce ulica zamieniła się w deptak, a deptak - w ścieżkę wiodącą na plażę. Postanowiłam trochę pozwiedzać...
...A wybrzeże jest miejscami strome i poszarpane... - przypomniał mi się fragment przewodnika...
Muszę to zobaczyć!
Postanowiłam wdrapać się na klif
Wysiłek opłacił się! Rozciągała się przede mną wspaniała panorama miasteczka...
Klif - choć piękny - jednak ukazał swoje groźniejsze oblicze, gdyż zaczęlam ślizgać się na wilgotnych kamieniach, co i rusz tracąc równowagę! Chwila zamyślenia i mogłam roztrzaskać się o skały na dole... Wolałam roztropnie zejść niżej - na bezpieczniejszą plażę...
Bardzo szybko zaczął zapadać zmierzch... Cienie na plaży wydłużyły się, układając niesamowite rysunki...
Powietrze wokół nagle jakby zgęstniało, kolory stały się intensywniejsze, a cienie obrysowały wszystko wokół ostrymi konturami... Szybko zapadł nadmorski wieczór... Stałam jak zaczarowana obserwując dalekie światła portu...
Zadarłam głowę - nade mną rozbłysły miliony gwiazd - bajkowy iskrzący się parasol!
Stałam i patrzyłam jak urzeczona. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego... Miałam niezwykłe uczucie całkowitej jedności z naturą!
Niebo gwiaździste nade mną... Prawo moralne we mnie - przypomniały mi się bez sensu słowa Kanta. Gwiazdy lśniły i mrugały zachęcająco, a błyszczący rogal księzyca wydawał się być tuż na wyciągnięcie ręki! Piękno bretońskiej nocy było wprost obezwładniające...
Ocucił mnie chłodny powiew wiatru i pierwsze krople deszczu... Wieczorna bryza niosła ze sobą wilgoć od morza.
Zadrżałam z chłodu - pożałowałam, że nie wróciłam po parasol!
Najwyższa pora wracać do pensjonatu!
Zeszłam z plaży starając się iść tą samą drogą - ale mimo, iż była to już znajoma ulica - w nocy napawała mnie lękiem. Rozpadało się na dobre - i wracałam prawie biegiem!
Jeszcze tylko ten mostek - i zaraz będę w swoim pokoiku! Należy dodać - w suchym i ciepłym pokoiku!
Strach przed upiornym jeźdźcem w blaszanej zbroi gdzieś się ulotnił...
Zasypiając układałam sobie w myślach plan wycieczki na jutrzejszy dzień.
A na dzisiaj - dobranoc!
Zasnęłam jak kamień. W nocy śnił mi się Blaszany Jeździec przemierzający bezkresne przestrzenie nocnego nieba. Jego puste oczodoły lśniły jak gwiazdy, a z głębi zbroi dochodziły jakieś dziwne dźwięki - puk puk! Puk puk!
To stukały nie domknięte okiennice - zapomniałam je wieczorem zamknąć, a teraz one i deszcz straszyły mnie w środku gwiaździstej nocy!
A niech tam!
Odwróciłam się na drugi bok... I dobrze, bo przynajmniej nie zobaczyłam wydłużającego się cienia za oknem, i wyciągających się, coraz dłuższych kościstych rąk...
Poranek obudził mnie ostrym światłem słonecznym, wdzierającym się przez niezasłonięte okiennicami szyby... Gdy zbliżyłam się do okna, aby rozewrzeć je na oścież - słońce prawie mnie oślepiło!
W okiennice stukały - szarpane poranną bryzą - gałązki olbrzymiego, sękatego wiązu, rosnącego tuz przy ścianie pensjonatu...
Ot, i po strachach!
Wdychałam orzeźwiające, oczyszczone deszczem, morskie powietrze... Sto procent zapachu morza... Ani śladu stęchłych ryb...

Ale wspomniany w przewodniku krzyk mew dochodził zewsząd - rzeczywiście - było ich tu pełno!
Po śniadaniu, na które dostałam - zgadnijcie co? - ruszyłam z nową energią do miasta. Tym razem postanowiłam zwiedzić część miejską.
Minęłam budynek szkoły - akurat trwały lekcje, bo z otwartych okien dochodził monotonny głos nauczyciela dyktującego zadanie...
Doszłam do skrzyżowania... Gdzie teraz skręcić?
Zajrzałam do mojego mini-przewodnika, ale oprócz zwięzłego opisu miasteczka - niewiele się z niego dowiedziałam. Wynikało z niego, że cała wyspa podzielona jest na kilka wyraźnych stref:
- nadmorską - z plażą Sweet Sandy Beach i przylegającym do niej deptakiem,
- miejską - Center of the Galaad - z typowymi dla miasta budynkami administracyjnymi i użyteczności publicznej,
- dzielnicę fabryczną - Old Traiding Posts,
- oraz osadę rybacką Fishermen Neighborhoods.
Każda z tych stref zawiera jeszcze pomniejsze dzielnice, wyraźnie zróżnicowane nazwami, wynikającymi czy to z przeznaczenia, jak np Old Cemetery, czy charakterystycznych zabudowań- jak np Stara Latarnia (The Old Lighthouse), albo szczególnie godnych uwagi, jak np - Kamienie Św. Kavana (Stones of St. Cavan).
Cała wyspa tonie w zieleni lasów Nordet Woods, poprzecinanych tu i tam wąskimi paskami dróg. Pomiędzy nimi rozrzucone są małe domki mieszkalne.
Na wysokim wzgórzu High Hills - dumnie wznosi się siedziba dawnych panów tej wyspy. Przed wiekami był to kamienny zamek - obecnie po wielkim pożarze, który strawił go prawie doszczętnie, i gruntownej przebudowie - jest to tylko okazała rezydencja, z szacunku dla tradycji nadal nazywana Zamkiem.
Skręciłam więc w najbliższą przecznicę. przy której zauważyłam śliczną kamieniczkę z małym sklepikiem oferującym produkty spożywcze i zapewne miejscowe warzywa:
Malutki budyneczek z różówej cegły to miejska biblioteka, pełniąca także funkcję galerii dla miejscowych artystów. Tuż za nią znalazłam kolejną uroczą kamieniczkę z księgarnią na parterze.
Minęłam spory plac, nad którym dominowała bryła Miejskiego Ratusza. Eozpoznałam go natychmiast, gdyż wczoraj witana byłam tu tak miło przez delegację Rady Miasta!
Przed ratuszem znajdował się niewielki park, z czymś na kształt ogródka jordanowskiego - czyli ogrodzonego placu zabaw. Z boku zauważyłam okazały budynek kina i teatru w jednym:
Za ratuszem niespodzianka - kolejny park z pięknym wodospadem (już drugim, jaki zauważyłam!) ze starym kamiennym mostem, z którego można obserwować spadające strugi wody, a także łowić ryby, ( zauważyłam zapaleńców z wędkami, nie zwracających uwagi na przechodniów

Po krótkim odpoczynku w parku ruszyłam dalej. Byłam chyba blisko dzielnicy Fabrycznej - w której m.innymi znajdował się stadion, bo doszedł mnie właśnie ryk kibiców, mogący dochodzić jedynie z takiego obiektu!
Doszłam chyba w końcu do dzielnicy fabrycznej, na co by wskazywały liczne magazyny i hale fabryczne, Zauważyłam też budynek straży pożarnej i pralnię - wszystko z czerwonej "robotniczej" cegły. Na tym tle wyróżniał się biały budynek szpitala.
Stare, opuszczone magazyny wywarły na mnie dość przygnębiające wrażenie, więc postanowiłam wrócić do weselszej części miasta.
Otworzyłam znów przewodnik.
...Pośrodku wyspy – na wzgórzu znajduje się górujący nad okolicą dwór - Manor of The High Hills.
Postanowiłam obejrzeć Dwór chociaż z daleka...
Po drodze minęłam szereg małych, w większości kamiennych domków, tak charakterystycznych dla tego regionu
Zauważyłam kilka ładnych drewnianych chat
Dwór czyli dawną posiadłość panów tej wyspy zauważyłam już z daleka. Byłam trochę zawiedziona, bo spodziewałam się okazałego zameczku, a tymczasem... Zamek - a raczej rezydencja nie wyróżniała się niczym szczególnym prócz wielkości

Wiedziona ciekawością postanowiłam obejrzeć ją sobie z bliska. Choć nie było to ani przyzwoite, ani tym bardziej rozsądne - zakradłam się przez bramę, która - nie wiedzieć czemu - była uchylona.
Stąpałam cicho wśród szpalerów strzyżonych krzewów, przyglądając się barwom i urodzie mijanych roślin,
i niespodziewanie znalazłam się na otwartej przestrzeni patio - z tyłu "zamku".
Był tam olbrzymi basen, a w basenie - pływał ktoś - o rany - zupełnie nago! Choć byłam dość daleko - widziałam wyraźnie biel nie opalonych pośladków... Kimkolwiek był tajemniczy mężczyzna - nie zauważył mnie jeszcze... całe szczęście, bo spaliłabym się ze wstydu...

Wskoczyłam jednym susem - wydaje się - bezszelestnie, w kępy hortensji, rosnących tuż przy basenie, i dalej obserwowałam z ukrycia...
A nieznajomy - nie zdając sobie sprawy, że go ktoś obserwuje - podpłynął nagle do brzegu basenu, i wyszedł z niego - stając w całej „okazałości” tuż przed moim nosem!
Choć przyzwoitość kazała mi zamknąć natychmiast oczy, to zdążyłam jednak zauważyć, że mężczyzna, choć nie był młodzieniaszkiem - był bardzo seksowny i prawdziwie męski, cokolwiek to znaczy

Siedziałam w krzakach jak trusia, mając nadzieję że nieznajomy wkrótce gdzieś sobie pójdzie... A on niespiesznie założywszy szlafrok - rozparł się wygodnie na leżaku, rozkoszując się ciepłem ostatnich promieni słońca...
Było bardzo późno, gdy w końcu mogłam bezpiecznie wyjść z ukrycia... Ze zgrozą myślałam o swoim powrocie do pensjonatu po ciemku...
I tak miałam jednak dużo szczęścia... Co by było, gdyby właściciel posiadłości, bo zapewne to był on - odkrył moją obecość?
W najlepszym razie najadłabym się wstydu, a może także wylądowała na posterunku policji!
Miałam więc więcej szczęścia niż rozumu, gdyż tylko nagłemu powiewowi chłodu zawdzięczałam szybki powrót właściciela do wnętrza rezydencji. Za to ja zmarzłam jak przysłowiowy pies, ale nawet nie myślałam o rozcieraniu zdrętwiałych rąk i nóg!
Gdy tylko mężczyzna zniknął we wnętrzu domu - czmychnęłam stamtąd jak zając przed goniącymi go chartami! Ale zdążyłam jeszcze - będąc bezpiecznie za bramą "zamku"- pstryknąć ostatnią fotkę

Wróciłam do swojego pokoiku w pensjonacie zmęczona i zmarznięta, ale pełna wrażeń, i po pospiesznym posiłku i kąpieli - szybko położyłam się spać.
Ale tym razem wcale nie Blaszany Jeździec opanował moją wyobraźnię

Zasypiając miałam pod powiekami wspaniale umięśnioną sylwetkę nieznajomego mężczyzny z basenu... Zapamiętałam, że miał ciemne włosy o lekko szpakowatych skroniach... I dość śniadą, a może tylko mocno opaloną - skórę.
Jak na osobę z wadą wzroku - zauważyłam dość sporo tych szczegółów

Przez całą noc śniło mi się....eeee, nie powiem co, bo to by była lektura tylko dla dorosłych!

GROBOWIEC
Następnego dnia szykowałam się do powrotu.
Karczmarz, z którym zdążyłam się zaprzyjaźnić nie ukrywał żalu, że mój pobyt trwał tak krótko.
- A w lochach pani była? - zapytał z wyraźną nadzieją zaintrygowania mnie.
- W jakich lochach? - Tu są jakieś lochy?
- A jakże - są, i to niejedne! - Mogę panią dziś po południu zaprowadzić...
Zgodziłam się, bardzo zaintrygowana i ucieszona miłą myślą, że mam w końcu coś, co może zainteresować także moich zleceniodawców, czyli Biuro Podróży, i samą Naczelną.
No, ta ostatnia to pewnie padnie z wrażenia!
Karczmarz też ucieszył się, że złapałam się na jego haczyk, i że na pewno zostanę choćby o dzień dłużej...
Do południa biegałam po sklepach, chcąc przywieźć do domu jak najwięcej pamiątek, ale w końcu nazbierałam pięknych muszli. To będzie najwspanialszy prezent dla moich dzieci...
Po południu - zgodnie z obietnicą - udałam się z panem Corbusierem (karczmarzem) na poszukiwanie lochów. Po drodze karczmarz pokazał mi jeszcze kilka innych, ciekawych miejsc.
Oto Kamienie Świętego Kavana... - są pozostałościami po celtyckiej przeszłości Wyspy... Jest ich tu bardzo dużo, ale kilka z nich to prawdziwe olbrzymy. Mają swoje nazwy - ten oto wielki głaz, to Głaz Św. Ronana, który jeszcze do dziś nazywany jest przez miejscowych jego starą nazwą - Łeb Żółwia.
- Nie wiem czy pan wie, że kiedyś wierzono, że cały świat spoczywa na skorupie żółwia zanurzonego w oceanie - skorzystałam z okazji, aby popisać się erudycją...
-Skorupie żółwia??? - karczmarz pokręcił głową z niedowierzaniem... Po chwili milczenia dodał
- No tak, to by wiele wyjaśniało - może stąd wzięła się ta nazwa. Mnisi, którzy tu przybyli, szerząc jedyną i prawdziwą wiarę za pomocą miecza i stosów - szybko nadali świętym miejscom Celtów imiona swoich własnych świętych.
- A Ronan to najpopularniejsze imię męskie w całej Bretanii - dodał z filuternym uśmieszkiem... - Ja też je noszę...
Tak rozprawiając zeszliśmy z otwartej przestrzeni i zagłębiliśmy się w las. Mimochodem podziwiałam piękno miejscowego krajobrazu. Nie był płaski jak w Twinbrook - skupionym jedynie wokół jeziora, ani monotonny jak w Sunset Valley, której jedyną atrakcją jest obszerna plaża. Domy na wyspie zaś nie były ściśnięte wzdłuż koryta rzeki, a wzgórza niedostępne - jak w Riverview....
Porozrzucane pozornie bezładnie domki zachowały swój dawny klimat, nie kłócąc się z i nie konkurując z otoczeniem. Chroniły swoją niepozorną urodę wśród zieleni, jak wstydliwa panna okrywająca się szczelnie chustą. Zaś ta soczysta, bujna zieleń pozwalała odpocząć oczom, chroniąc domy i mieszkańcówprzed upałem.
Maszerowaliśmy już dobre pół godziny, i przyznam, że zaczynałam powątpiewać w sens tej wycieczki

Niebawem naszym oczom ukazała się polana. Otoczenie wokół sprawiało wrażenie dzikiego i niepokojącego... Zauważyłam jakieś postaci kręcące się przy ognisku na polanie.
W głębi polany zauważyłam samotna, pozornie opuszczoną chatę. Pozornie - bo przecież widziałam kręcących się tam turystów.
Nawet w dzień wyglądała upiornie - więc nieco obleciał mnie strach, a karczmarz widząc, że tracę rezon - tylko dolał oliwy do ognia, mówiąc, że do niedawna była to kryjówka przemytników... Być może nadal się tu spotykają...
Nie weszliśmy jednak na tę polanę - pan Corbusier poprowadził mnie w głąb lasu. Przyznam, że - paradoksalnie - poczułam lekką ulgę!
Karczmarz w końcu zatrzymał się i wysapał - no, jesteśmy na miejscu!
- Niczego tu nie ma - pomyślałam, i zrobiłam kilka kroków...
- Stać, stać!! - wrzasnął nagle Corbusier - chyba, że chce pani zostać w lochach na zawsze!!!
Zatrzymałam się posłusznie jak wryta... Tuż pod moimi nogami ziała ciemnością wielka dziura w ziemi!
Serce zabiło mi na ten widok jak oszalałe... Nie wiadomo, czy ze strachu, czy z emocji... Corbussier włączył latarkę i skierował ją na ziemię pod nasze stopy - i oto ukazały się nam schody wiodące w dół tej czeluści...
Zeszliśmy oboje do lochów po zmurszałych, poszczerbionych stopniach. Dobrze, że pan Corbusier zabrał ze sobą przewidująco - zapałki, by móc teraz zapalić głownie starych pochodni, tkwiących nadal w ścianach.
Obeszłam zaintrygowana pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy, ale nigdzie nie natrafiłam na ślad drzwi prowadzących dalej.
W rogu był usypany kopiec kamieni, może tam trzeba s z u k a ć...
Hurra - są drzwi - ale zamknięte...

Inskrypcja na ścianie mówi o jakimś tajemniczym kluczu...
Znaleźliśmy jakiś - ni to krzyż, ni to klucz, ale - nici z tego - nie pasował!
Musi być jakieś inne rozwiązanie tej zagadki...

Wracając, znów musieliśmy minąć tę starą, o p u s z c z o n ą chatę.
W blasku księżyca wyglądała upiornie, ale czułam, że gdzieś blisko musi tkwić rozwiązanie. Ale za nic nie weszłabym tam o tej porze!
Nazajutrz nieodwołalnie przyszła pora pożegnania...
Było mi żal opuszczać ten prawdziwy raj na ziemi, przynajmniej tak mi się jawiła ta wyspa...
Właściciel zajazdu - zdrowy, czerstwy i trzeźwo myślący Bretończyk - najwyraźniej się wzruszył. I ja też nie ukrywałam wzruszenia.
- Mam na oku śliczny domek do wynajęcia, naprawdę niedrogo - kusił, Właściciel ynajmuje na lato - może wynajmę go dla pani i dzieci. Proszę obiecać, że pani tu wróci! Może się spodoba, i zostanie pani tu na stałe?
Pomyślałam sobie - czemu nie?
Dzieci tak często chorują, a tutaj jest tak pięknie, takie zdrowe powietrze...
- No i ten intrygujący facet z basenu

Poszłam więc obejrzeć domek... Karczmarz nie kłamał -rzeczywiście był śliczny, Może uda mi się go wynająć, gdy tu wrócę... za jakiś czas...
Gdy wraz z pilotem ponownie wzbiłam się w powietrze - tym razem w dużo większej maszynie - - już się nie bałam.
Jak urzeczona oglądałam po raz drugi widok rozpościerający się pode mną. Nagle niedaleko samolotu przeleciał sznur dzikich gęsi... Odlatywały na swoje zimowe legowiska, tak jak ja...
Kenavo - krzyknęłam do nich po bretońsku... Do widzenia!
- Obiecuję - wrócę tu z Wami, - z wiosną!
K O N I E C
PODSUMOWANIE
Ta urocza wyspa zawiera kilkanaście parcel mieszkalnych, w tym kilka niezabudowanych, sporo miejsca na zbudowanie nowych...
Zawiera też wszystkie obiekty z gry, tzw rabbit-holes - z podstawy. oraz cztery z Ambitions... Dodano jeden całkiem nowy mesh - jest to Stara Latarnia ( znajdziecie ją w zakładce obiektów rabbit-holes).
Są także - w różnych częściach wyspy - całkiem nowe parcele komunalne:
- Park "Chińskie Ogrody" przy "Wodospadach Gallahada" - moim zdaniem - raczej pasuje tu nazwa - " Ogród Japoński " ze względu na całą masę kwitnących wiśni! Dodatkową atrakcją jest niesamowity widok tej masy wody spadającej w dół!
Nieopodal - przy starym, kamiennym domu - położone są - "Ogrody Marynarskie"
zawierające posadzone wszystkie drzewa owocowe i warzywa łącznie z egzotycznymi. Nie musisz już jechać do Chin, aby zdobyć owoce pomelo lub śliwki, czy do Egiptu po granaty...
- Brak nagrobków na cmentarzu spowodowany jest tym, że duchy nie pojawiają się przy nagrobkach postawionych w trybie buydebug. Twórcy Wyspy zdecydowali się więc zbudować pusty cmentarz - do zagospodarowania
Pub - na potrzeby niniejszej historii nazwany " Oberża Pod Bladym Koniem" – (nazwę zaczerpnęłam z powieści Agathy Christie pod tym samym tytułem) - jest w pełni funkcjonalny - można do niego wejść i zamówić jedzenie, czy też wypić kawkę w ogródku na zewnątrz, po męczącym spacerze. Albo zamówić nocleg

- Wspomniany Park "Śródmiejski" - z placem zabaw dla dzieci.
Uważam go za zbyt mały, ale w jak w życiu - w centrum tereny handlowe rozrastają się kosztem zieleni

Ale zawsze można go samemu przebudować)
W dzielnicy Kamienie Św Kavana (obok Presbytery) pozostawiono jedną parcelę zastrzeżoną pod budowę kościoła. Aby wybudować tam coś innego, trzeba usunąć to zastrzeżenie.
U podnóża Starej Latarni jest parcela publiczna nazwana - Park " Kamienne Schody" - miejsce idealne do pikników. Tytułowe schody prowadzą wysoko - aż do bram latarni! Jest tam punkt widokowy i obserwacyjny z małym teleskopem. Sama Latarnia jest zupełnie nowym obiektem, tzw "rabbit holes", dostępnym w zakładce budynków w trybie buydebug.
W natłoku źle zrobionych trójkowych światów - ten jest perełką godną rozpowszechnienia - nie ma żadnych bugów, jest niezwykle grywalny, średniej wielkości w stosunku do ogółu dostępnych światów w narzędziu CAW.
Zawiera zarówno budynki już umeblowane (wyłącznie obiektami z podstawy lub z dodatków zawartych w wymaganych rozszerzeniach), jak i kompletnie puste parcele, a także sporo miejsca na postawienie nowych działek ( w trybie edycji okolicy - z zakładki edycja świata). Przy tym całość utrzymana jest w jednolitej stylistyce typowego bretońskiego miasteczka z kamienną zabudową, no i zawiera pewien mały element tajemnicy (lochy), co mnie szczególnie zachwyciło. Załączone fotki to tylko niewielki fragment, bo jest to największy, najbardziej rozbudowany grobowiec, jaki widziałam - łącznie z tymi z Wymarzonych Podróży!
I na koniec drobna uwaga - na początku Wyspa jest całkowicie pusta, mieszkańcy będą się wprowadzać po każdym nowym uruchomieniu tego otoczenia.
Jeśli chcecie mieć wpływ na populację mieszkańców, to radzę bardzo szybko zaludnić wyspę swoimi własnymi mieszkańcami - w innym przypadku wprowadzi się na wyspę mnóstwo najdziwaczniejszych osobników. U mnie pojawiło się prawie natychmiast mnóstwo wampirów i wilkołaków, których osobiście nie cierpię

Wyspa jest do pobrania tutaj (oryginalna strona simsdesignavenue już nie istnieje)
http://www.mediafire.com/file/el3bbhw3w ... itions.zip