Rozdział 9
Następną osobą w kolejce do przesłuchania - wg logiki, powinien być Lionel Marshall, toteż Poirot udał się na poszukiwanie młodego człowieka.
Znalazł go bez trudu w czytelni obok baru. Był tak zaczytany, że nie zauważył zbliżającego się detektywa. Gdy go spostrzegł - wykonał ruch, jakby chciał się zerwać z miejsca, ale ostatecznie opadł na krzesełko zrezygnowany.
Poirot udał, że nie widzi poirytowania chłopaka.
- Co tam czytasz, chłopcze - Poirot starał się mówić wesołym tonem, pozornie nie zauważając drżących rąk Lionela i lekko spoconego czoła.
- Interesuję się wieloma rzeczami - ptakami, roślinami, minerałami. W bibliotece trafiłem na prawdziwy rarytas -stary almanach rzadkich ziół...
Poirot wziął w rękę książkę - i przewertował kilka kartek.
Faktycznie - był to dość stary przewodnik - klucz do oznaczania roślin... Kątem oka zauważył jednak, że Lionel stara się zasłonić łokciem inną książkę. Udał więc, że się potknął, i tracąc równowagę - oparł się o stolik, z którego, w nagłym przechyle - zsunęła się cała zawartość.
O, pardon, excuse-moi! - rzucił przepraszająco, a Lionel schylił się błyskawicznie, by podnieść rozsypane książki. Jednak bystre oko Pioirota wyłowiło tytuł tajemniczego dziełka - "Trucizny Medyceuszy"...
- O, widzę, że masz niecodzienne zainteresowania, Lionelu! -Zamiast interesować się piłką nożną, albo tenisem - wolisz ślęczeć nad starożytnymi recepturami?
Lionel zaczerwienił się aż po korzonki swoich rudych włosów.
- Tak, lubię odkrywać sekrety starożytnych rodów. Medyceusze to była potężna włoska rodzina władająca Florencją, z tego rodu wywodzili się władcy, mecenasi sztuki, papieże, bankierzy...
- I truciciele... - dodał Poirot
Lionel otworzył usta, ale po chwili je zamknął i dokończył rozpoczęte zdanie - tak, byli też trucicielami, ale wtedy to było na porządku dziennym.
-Ale to nie umniejsza ich wielkości! - Poirot nie omieszkał podkreślić, że temat nie jest mu obcy - Nie ma rodziny panującej, w której nie płynęłaby ich krew, a osiągnęli to rozprawiając się bez pardonu ze swoimi wrogami...
- Tak trzeba robić - głos Lionela stwardniał - być bezwzględnym dla wrogów i oddanym przyjacielem dla przyjaciół!
- Fascynująca rodzina - Lionel ciągnął najwyraźniej interesjący go temat ... - Niedawno - właśnie w TEN piątek - była audycja o genialnej kobiecie tamtych czasów - Marii Medycejskiej oraz o słynnej trucicielce - La Voisine, która przyjaźniła się z rodziną panującą, sporządzała na ich zamówienie afrodyzjaki i inne lekarstwa na potencję, sporządzała trucizny na zamówienie, przeprowadzała aborcje i "ciche porody", zabijała te noworodki na czarne msze…. Myślałem nawet, że audycję przegapiłem, gdyż pani Redfern poprosiła mnie o pozowanie na skałkach. Ale gdy przybiegłem do pensjonatu, to okazało się, że nawet się jeszcze nie zaczęła!
- Si donc - no właśnie - o to miałem ciebie zapytać – co robiłeś w tym dniu, gdy...
- Tak – byłem z panią Redfern - przerwał Lionel - i co z tego? - dodał zaczepnym tonem. Pomogłem pani Redfern taszczyć sztalugę, gdyż chciała skopiować malunki naskalne obok słynnej groty, które tam przetrwały od czasów prehistorycznych. Są bardzo piękne i tajemnicze! - Pani Redfern to wbrew pozorom bardzo interesująca osoba!
- Wiele osób mnie tam widziało!
- WIdzę, że nie masz swoich okularów? - Poirot zmienił nagle temat rozmowy. NIe pasują już? - Za słabe?
-Nie, były dobre, ale gdzieś mi się zapodziały, więc pojechałem z ojcem do miasteczka zamówić nowe... Tamtych mi szkoda, bo miały piękne, rogowe oprawki...
-Czy to już wszystko? - Jest pora mojej ulubionej audycji! To mówiąc chłopak oddalił się w pośpiechu.
Pół godziny później Hastings zastał Poirota w swoim pokoju, siedzącego jak zwykle ze zmarszczonym czołem. Przeglądał uważnie szpalta po szpalcie miejscową gazetę. Na stoliku przed nim leżały okulary w modnej, rogowej oprawie.
Herculesie - czy mnie oczy mylą? Czytasz starą gazetę sprzed tygodnia! Nie zauważyłeś daty?
- I od kiedy to posługujesz się nowomodnymi okularami? Czyżbyś zgubił swoje słynne monokle?
_ Widzę doskonale, mój Hastingsie - odrzekł Poirot z godnością, - a w tej gazecie interesuje mnie jedynie program radiowy z ubiegłego piątku! - Okulary zaś nie należą do mnie!
-A do kogo!?- zdumiał się Hastings.. Czyżby…
- Tak! Należą do młodego Marshalla. Znalazłem je tuż przy wejściu do Jaskini Przemytników!
------------------------
Tego dnia - dwie godziny później...
Poirot przesłuchał także pastora, który - choć nerwowo - odpowiadał logicznie i z sensem.
Przesłuchanie panny Emily Brewster omal nie zakończyło się awanturą, gdyż kobieta poczuła się dotknięta insynuowaniem jej - oczywiście jej zdaniem - randki z panem Redfernem.
Ten młody człowiek był tak grzeczny, że SAM zaproponował mi przejażdżkę.
Hastings omal nie parsknął śmiechem, ale Poirot spiorunował go wzrokiem.
- Ach, więc to pan Redfern SAM zaproponował tę eskapadę? -
-Jaką znowu eskapadę! -panna Brewster omal się nie zachłysnęła! - Chciałam tylko zobaczyć tę słynną jaskinię! - Gdybym wiedziała, że zamiast jaskini zobaczę martwą Arlenę, to nigdy bym się nie zgodziła!
Tu panna Emily uniosła wysoko podbródek i odmaszerowała sapiąc z oburzenia.
- Omal to ja nie stałem się znalazcą zwłok - zażartował Hastings... Gdyby nie Patrick Redfern - pewnie musiałbym wozić się z tą zarozumiałą damą po zatoce!
Poirot nie podjął rozmowy - widać, że coś mu zaczynało się wyłaniać z tej gmatwaniny faktów i pomówień...
Postanowił prozmawiać jeszcze z obsługą hotelu.
Ps - Poirot jest francuskojęzycznym Belgiem (Belgowie posługują sięjeszcze flamandzkim i niemieckim)
si donc (fr) - ach tak, zatem, a więc
pardon - przepraszam
excuse-moi - proszę mi wybaczyć (bardziej grzeczne przepraszam)
mon cher ami - mój drogi przyjacielu