
Część 3 – Rozrywki miejskie oraz początki i perypetie
pewnej wampirzej dynastii…
pewnej wampirzej dynastii…
Witajcie drodzy czytelnicy, to znowu ja – wampir Vitalij Romano. Właśnie wróciłem do spisywania moich wspomnień i oto przed Wami kolejny odcinek „Pamiętników wampira”. Wiem, że całkiem niedawno ukazało się „Mroczne dziedzictwo”, spłodzone przez jakiegoś anonima, ale nie radzę Wam czytać tej szmiry, ani jej tu nie zalinkuję. Nie mam zamiaru promować gniota, w którym zostałem przedstawiony jako idiota nie potrafiący oszacować wartości działki budowlanej. Domyślam się, choć nie mam pewności, że ten bezecny paszkwil został napisany przez Salima Benali… Tak się kończy szczerość wobec znajomych! Eh, nigdy więcej!
Ale wracając do pamiętników, przypominam że cofamy się do czasów, gdzie mam jeszcze krótką fryzurę, pewnych rzeczy nie umiem i jestem przed korektą zgryzu. A jak wiecie, nowy układ zębów u wampira całkiem zmienia twarz…

***
Głównym zajęciem, z którego żyłem coraz lepiej - było malowanie obrazów. Owszem, rzuciłem się w wir przemiłych miejskich rozrywek, ale to nie oznaczało że pokochałem prokrastynację. Oj, nie… Nadal wiele godzin w ciągu doby spędzałem na pracy zawodowej.
Zabawa zabawą, jednak simoleony w kieszeni musiały się zgadzać, a za rozrywki trzeba było mieć czym płacić. Bo z próżnego – wiadomo - nawet Salomon, choć taki mądrala, nie naleje. Podobnie jak żaden inny biblijny patriarcha… Zresztą, gdzie takiego szukać? Wszyscy już dawno cztery metry pod ziemią. A nawet, gdyby który żył, to niekoniecznie chciałby nalać, znaczy się grosza dać… wampirowi.
Moi przyjaciele - czyli starzy zamożni krwiopijcy - nie pamiętali już jak to jest, gdy bieda zagląda w oczy. Przybywali w odwiedziny o każdej porze, wieczornej czy nocnej, a ja spuszczałem ich na drzewo… a dokładniej wysyłałem na kanapę.
Upływały długie godziny. Szron pokrywał okna,woda zamarzała w kranie, ludzie zaczynali dokarmiać zwierzęta w lesie... No dobra… chodzi o to, że zrobiło się trochę chłodniej, więc się przebrałem.


Caleb opróżnił w tym czasie kilka szklanek napojów. Oczywiście bestia nienauczona była sprzątać. Ale to jeszcze nie powód, by sobie myślał, że ja to wszystko umyję. Postanowiłem, że gdy kończę robotę, to wygłoszę kazanie o zostawianiu brudu na stole. Z niektórymi trzeba jak z dziećmi…
Kątem oka zarejestrowałem, że przybył Tulio i włączył telewizor. Nie słyszałem, by otwierał drzwi wejściowe, więc musiał wlecieć – pod postacią nietoperza – przez okienko w sypialni.
O czym to ja chciałem? A! O wannie!
Dzięki pracy, simoleony spływały do mojej kieszeni wartkim strumieniem. Postanowiłem więc zaszaleć i kupiłem wannę z hydromasażem. Taką wielką! Trochę było zachodu z jej montowaniem, bo nie chciała się zmieścić w łazience. Dopiero trzecia ekipa fachowców wpadła na pomysł, jak sobie z tym fantem poradzić… Otóż, zamienili kuchnię i łazienkę miejscami, przy czym tę drugą dodatkowo powiększyli o część przedpokoju.
Dzięki tym roszadom, mogłem cieszyć się ustrojstwem, jakiego prawie żaden Sim nie ma w małym blokowym mieszkanku. I nie mówię tu o dwu czy więcej piętrowych apartamentach - gdzie mieszkańcy zakładają strój sportowy, by przebiec z jednego końca na drugi – tylko o zwykłych klitkach.
Na inaugurację jesiennego sezonu wannowego przybyli: Salim Benali i Caleb Vatore.
Skoro znów mowa o rozrywkach, to pociągnę temat. Tym razem, pozwolę sobie wspomnieć o jednej z tych wątpliwych, niemiłych dla mnie osobiście.
Któregoś popołudnia, zaraz po tym jak wykupiłem pełną „odporność na słońce”, smakosz Caleb namówił mnie na odwiedzenie Festiwalu Smaków albo Żarcia, czy jak to się tam nazywa…
Cóż… wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że jak ostatni idiota, podczas dobierania wampirzych słabości, całkiem bezmyślnie zdecydowałem się na skręt kiszek po spożyciu simowego jedzenia. Głupio było odmówić przyjacielowi, więc jadłem i jadłem kolejne dania, a w międzyczasie witałem się z toaletą. Gdybym się postarał, zdążyłbym policzyć wszystkie bakterie pływające w klopie. I jakby było trzeba - mógłbym robić za mikroskop jakiegoś naukowca badającego kanalizację.
Wysiedziałem tu ponad dwie godziny. Potem zdecydowałem, że przenosimy imprezę w inne miejsce, żeby przepłukać gardło i potraktować mój biedny żołądek czymś łagodniejszym… Poszliśmy więc do pubu na Wieczór Duchów. Trochę niezręcznie wyszło, gdyż ja wiedziałem gdzie się pakujemy... za to Caleb - niekoniecznie.
Kupiłem sobie drinka. Caleb również, a tymczasem duchy teleportowały się, tylko sobie znanym sposobem, do pubu…
Sytuacja się nieco skomplikowała… Na szczęście dołączył do mnie Teodor, wspólnie zwarliśmy szyki i uspokoiliśmy Caleba. Znaleźliśmy stolik, usiedliśmy i rozmowa zeszła na nieco dziwne tory. Obaj bowiem, z jakiegoś powodu, uczepili się mojej osoby… Choć nie, czekajcie, nie obaj, bo zaczął… Caleb.
Ha, ha! Oczywiście, że Teodor miał rację i prawił jak należy. Żaden wampir nie zajadał się komarami! Postać nietoperza przyjmowaliśmy po to, by sprawnie przemieszczać się z miejsca na miejsce oraz by korzystać z innych, całkiem miłych przyjemności. Jednak w tamtym czasie byłem jak dziecko we mgle. Mimo połykania kolejnych stopni wampirzego wtajemniczenia, o wielu rzeczach nadal nie wiedziałem, lub nie chciałem wiedzieć.
***
Jak pewnie się domyśliliście, dla wampirów czas nigdy nie miał znaczenia. O ile nie zrobiliśmy czegoś głupiego, nasze życie nigdy się nie kończyło.
Upływały kolejne kolejne lata, a my stawaliśmy się coraz mocniejsi. Choć nadal żaden z nas nie dorównywał Vladowi, który wciąż dzierżył berło Wielkiego Mistrza. I nieoficjalnie panował nad wszystkimi wampirami ze swego zamku na Wzgórzach Forgotten Holow.
W tym czasie dorósł syn Tulia Rimbaud – Michał. I odkrył, że wielki Vlad nie jest jego ojcem. Prawdopodobnie przyczyniły się do tego narodziny prawowitego dziedzica hrabiego, czyli Krzysztofa Strauda. Wszak wiadomo było, że koszula bliższa ciału niż sukmana i stary nie będzie traktował bękarta tak samo, jak rodzonego syna…
Nadszedł dzień, w którym młody Michał napisał do Tulia list i zaprosił go na zamek. Nie powiem, był to szok dla nas wszystkich. Uznaliśmy, że Vlad niechybnie maczał w tym palce. Prawdopodobnie postanowił pozbyć się pasierba i uznał, że gdy chłopak pozna swego prawdziwego ojca, wyniesie się z domu.
Tulio postanowił wziąć temat na klatę i przyjął zaproszenie. A ja zdecydowałem się wesprzeć go w trudnej roli rodzica. Sprawdziłem czy działa mój aparat fotograficzny w smartfonie i poszedłem z przyjacielem…
Spotkanie ojca z synem po latach wycisnęło jedną łzę z mego lewego oka.
Michał Kaliente (nosi nazwisko po matce) właśnie wszedł w wiek nastoletni i jak się okazało, odziedziczył po Tuliu wampirze geny.
Wchodząc do rezydencji Straudów, natknęliśmy się na dość ciekawą scenkę. Udawałem, że bawię się telefonem, jednocześnie klikając przycisk do robienia zdjęć. I oto macie:
Nie wiem czy mi się zdawało, ale Vlad coś nie bardzo był zadowolony… z obrotu akcji. W tle stanął Krzysztof, prawowity dziedzic rodu Straudów. Krzysztof, który był brzydki jak noc i jak widać bardzo „kochał” swego przyrodniego brata…
Zapomnijmy na chwilę o Tuliu i jego rodzinnych sprawach, wrócimy do tego później. Tak się składa, że jest jedna rzecz, o której chciałbym Wam powiedzieć, tylko nie wiem jak… A mianowicie, znów udałem się na wieczór zakutych łbów… i że tak powiem, no właśnie… Nieważne, to znaczy… obejrzyjcie to sobie na załączonych obrazkach.
Rozmowa nie trwała długo i dziś z perspektywy czasu stwierdzam, że ten Sim musiał być jakimś zawodowym sprzedawcą z osiągnięciami albo akwizytorem znanej firmy, bo nie wiem jak to się stało, że…
I tak oto, za plecami pani spokojnie nalewającej komuś drinka, przestałem być wampirzym prawiczkiem. Zarówno w rozumieniu Teodora (bo wyssałem faceta), jak i Tulia (bo sam jestem facetem).
Nic strasznego z tego nie wynikło… Wyssany Sim pokimał godzinkę, po czym podniósł się z podłogi. Spotkałem go w drzwiach i zapytałem, czy dobrze się czuje? Popatrzył na mnie zdziwiony i wzruszył ramionami. Zupełnie mnie nie poznawał… Doszedłem więc do wniosku, że troska w jego przypadku była zbyteczna. Przez moment zastanawiałem się, czy nie zapłacić nieborakowi za poddanie się mojemu gardłu i zębom, ale potem machnąłem ręką. W końcu to jakaś forma kupowania cudzego ciała, a tego nie chciałbym praktykować.
Pewnie jesteście ciekawi, czy mi smakowało? Cóż, muszę przyznać, że poczułem ogromny przypływ sił i mocy. Zupełnie tak, jakbym nagle został panem świata. Krew była dobra, pikantna, aromatyczna. Za życia – jeśli jakieś wcześniej miałem - skończyłoby się pewnie na wymiotach i obrzydzeniu. A teraz… uznałem, że to całkiem fajne doświadczenie! I powiem Wam, że nie męczyło mnie poczucie winy. Raz, że człek sam chciał, dwa że nigdy nie miałem wpływu na to – kim się stałem.
To, co napisałem powyżej, nie oznaczało, że rzuciłem się na wysysanie Simów jak leci. Owszem, jeśli zdarzył się ktoś chętny i namolny, to czemu nie? Czasem korzystałem. Jednak nigdy nic na siłę. Teodor twierdzi, że jestem głupcem, lecz mnie to nie przeszkadza. Bo raz, że – chętnych do gryzienia nie brakuje, dwa – że lubię owoce plazmowe… I wreszcie trzy – że w buddyzmie umiejętność spojrzenia na świat z punktu widzenia głupca jest mądrością na wagę złota i oznaką oświecenia…
***
Żeby nie kończyć tego odcinka krwiopijczym akcentem, wrócę do tematu Tulia, a właściwie jego potomstwa. Tak się złożyło, że nastoletni Michałek z ogromnym hukiem zatrzasnął za sobą drzwi Vladowego zamku, spalił wszystkie mosty, po czym przeprowadził się do Nieczosnkowej Posiadłości! I złożył papiery w urzędzie o zmianę nazwiska.
Ale… to nie wszystko! Po krótkim czasie ktoś rozpuścił dziwną wieść, że w domu braci Rimbaudów pojawiło się niemowlę. Prawdziwe, żywe niemowlę!
Musiałem sprawdzić tę plotkę, więc w te pędy pognałem w odwiedziny do przyjaciół i faktycznie… ujrzałem kołyskę! Oprócz dziecięcia, w rezydencji mieszkała też przez chwilę jakaś kobieta. Nie wiem dokładnie, co się z nią potem stało, gdyż podczas kolejnej wizyty już jej nie zobaczyłem*.
Ale maleńki wampirzy pomiocik został… I kto okazał się szczęśliwym tatulkiem? Tak! Dokładnie! Strzał w dziesiątkę! Oczywiście, że Tulio…
Temat okazał się na tyle frapujący, że nie obyło się bez komentarzy.
To prawda, wampiry się nie starzeją. Osiągają wiek młodego dorosłego i na tym koniec. Ale to nie oznacza, że duchowo i intelektualnie zawsze pozostają w dobrej formie. Cóż, zdarzają się kilkusetletni krwiopijcy z demencją. To są ci, którzy porzucili dbanie o siebie. Zbyt długie życie oraz świadomość, że wszystko wokół nas przemija może powodować wahania nastrojów i depresję. Z upływem kolejnych setek lat, zwyczajnie przestaje się chcieć robić cokolwiek…
Oczywiście taki marazm nie dotyka wszystkich, jak leci. Każdy bowiem ma inną psychikę i wrażliwość. Wiele wampirów, mimo słusznego wieku wciąż cieszy się życiem oraz rosnącymi w siłę mocami. A ci, którzy się zagubili i stracili poczucie sensu, zawsze mogą wrócić do świata i odzyskać to wszystko co odrzucili. Nasze ciała i umysły w odróżnieniu od ciał i umysłów zwykłych Simów, potrafią się regenerować i wracać do dawnej, doskonałej formy.
Koniec części trzeciej
*Pojawienie się dziecięcia wraz z matką w Nieczosnkowej Posiadłości zaskoczyło nie tylko Vitalija, ale i mnie!
